Na początku sierpnia postanowiłem porobić zdjęcia do serii artykułów, które będę zamieszczał na blogu. Zdjęcia robiłem kilka dni z rzędu łącznie do 8 sierpnia. Wpadałem na trochę po południu a potem jechałem do domu.
Kompleks MSWiA i ABW, posiada dwa wyjazdy. Kiedy się zjawiałem wybierałem czy stanę na chodniku od strony wjazdu na Rakowieckiej czy od strony bramy na Batorego. Z podobnego miejsca, z którego zdjęcia robi np. TVN. W moim przypadku od początku zaczęły się jakieś cyrki. Na start przychodzili SOPowcy, legitymując mnie i zadając pytania. Co robię? Zdjęcia. Po co? Do bloga. Ok, to jeszcze zrozumiałe. Ale potem przyjeżdżała Policja. Legitymowała mnie i zadawała te same pytania. Stało się to rytuałem przy każdych moich odwiedzinach. W sumie w trakcie wszystkich moich pobytów 7 razy podchodziła SOP i tyle samo razy na miejsce przyjeżdżała wzywana przez ABW Policja. Tak jakby z dnia na dzień cel mojego pobytu, dane osobowe lub zawartość etui na aparat miały się zmienić. Za każdym razem cierpliwie i uprzejmie wyjaśniałem po co tam jestem i SOPiści oraz Policjanci zostawiali mnie w spokoju. Niestety traciłem w ten sposób kilkadziesiąt minut. Dziwne? Był to dopiero początek wygłupów MSWiA i Agencji Bezpieczeństwa. Podobno w każdym szaleństwie jest metoda ale w tym dostrzegam tylko brak metody.
Przez to nieproporcjonalne zainteresowanie moją osobą, pracownicy, przy dużym udziale dyżurnego ABW, zaczęli sobie coś wkręcać. A byłem przecież już wielokrotnie sprawdzany i legitymowany. Kilkanaście razy wyjaśniałem cel robienia zdjęć. Ledwo miałem czas żeby faktycznie zrobić zdjęcie.
Pierwszym efektem tej grupowej reakcji, było unikanie przez pracowników wyjazdu, przy którym stałem. Zafascynowało mnie to. Zupełnie nie tego się spodziewałem. Bardziej przypominało to Safari niż serię zdjęć jaką zaplanowałem.
Rozwój tego zjawiska polegał na zamykaniu na mój widok bram wyjazdowych i przepychaniu ruchu na przeciwną stronę.
Kiedy objeżdżałem budynek i zajmowałem nową pozycję, powtarzało się to samo. Zamykano bramę i wszyscy musieli wyjeżdżać stroną, którą właśnie opuściłem. Taki niezamierzony urzędniczy crowd control.
Przez dwa dni, zależnie od której strony byłem, zamykano wjazd i wypychano cały ruch do drugiej bramy. Potem najwyraźniej uznano, że to przesada i już tylko kanałami wewnętrznymi informowano pracowników, przy którym wyjeździe jestem. Nie był to jednak koniec. W Departamencie Karnym ABW, z najbardziej zaufanych plutonowych, porucznik Sielczak zaczął montować grupę specjalną. Nie wymierzoną bynajmniej w firmę z Mountain View czy placówkę dyplomatyczną Erdogana, ale we mnie, faceta z aparatem za 370 złotych.
2 komentarze
Jakbyś wtedy miał ze sobą osobę towarzyszącą i ona stanęłaby przy drugiej bramie, to koniec. ABW sparaliżowane przez dwóch (nie)znanych, nic nie robiących napastników
po co przeszkadzac sluzbom w pracy, akurat ten artykuł to jakiś ciężki absurd – nic pan nie pomógł